W swojej długoletniej karierze nakręcił kilkadziesiąt filmów. Zaczynał od błyskotliwego debiutu “Śmierć rewolwerowca” z 1969 r. Potem było jednak coraz gorzej. Stał się symbolem hollywoodzkiego kiczu, miał wybitnie złą prasę… I nieustannie kręcił kolejne filmy, angażując do nich cenionych aktorów takich jak Jodie Foster, Mickey Rourke, Robert Duvall, Martin Sheen czy Gary Busey. W karierze tego reżysera-specjalisty od kina klasy B nie byłoby zapewne nic niezwykłego, gdyby nie to, że Alan Smithee… nigdy nie istniał.
Pod pseudonimem Alan Smithee ukrywali się tacy znani twórcy filmowi jak Sidney Lumet, John Frankenheimer, Dennis Hopper, Sam Raimi, a także Arthur Hill, Don Siegel oraz wielu innych reżyserów i scenarzystów. Posługiwali się fikcyjnym nazwiskiem kiedy z przyczyn artystycznych nie chcieli być kojarzeni z ostateczną wersją filmu, w realizacji którego uczestniczyli. Wśród filmów, których twórcy odmówili firmowania swoim nazwiskiem, a zostały one parzypisane fikcyjnej postaci Alana Smithee (niekiedy występował także jako Allen Smithee), przeważały dzieła reprezentujące słaby poziom artystyczny – niskich lotów komedie („Perypetie z duchami”), nieudane remake’i („Ptaki II”), tandetne horrory o groteskowym zabarwieniu (“Faraoni-krwiopijcy w Pittsburghu”), a także zdecydowanie słabsze odcinki popularnych seriali („MacGyver”, „Bill Cosby Show”, „Nikita”).
Wśród knotów “zrealizowanych” przez Alana Smithee zdarzały się też filmy całkiem dobre, stanowiące interesujący eksperyment z różnymi gatunkami filmowymi („Zlecenie” z Dennisem Hopperem i Jodie Foster), a nawet produkcje, które z czasem zyskały status dzieł kultowych. Wśród nich był też epicki obraz samego speca od niepokojących wizji – Davida Lyncha.
Fikcja, która żyła własnym życiem
Postać Alana Smithee została powołana do życia w 1969 r. Po raz pierwszy to nazwisko pojawiło się w czołówce westernu “Śmierć rewolwerowca”. Pierwotnie film reżyserował Robert Totten, później kiedy został odsunięty od dalszej pracy nad filmem na wskutek konfliktu z odtwórcą głównej roli, jego miejsce zajął Don Siegel. Ponieważ zarówno Siegel, jak i Totten, nie byli zadowoleni z ostatecznego efektu, odmówili oni sygnowania swoimi nazwiskami tej produkcji. Z racji tego, że bez nazwiska reżysera dystrybucja filmu nie mogła być możliwa, konieczne stało się znalezienie jakiegoś sensownego wyjścia z tej trudnej sytuacji. Rozwiązanie wymyślono w Amerykańskiej Gildii Reżyserów Filmowych (DGA). Tam powołano fikcyjną postać Alana Smithee, który stał się autorem nie tylko tego westernu, ale później też i kolejnych niechcianych filmów. Tajemniczego twórcę zdemaskowano dopiero po 29 latach za sprawą słynnego scenarzysty erotycznych thrillerów…
Porażka wizjonera
Paradoksalnie, mimo komplikacji jakie towarzyszyły powstaniu westernu „Śmierć rewolwerowca”, ostateczna wersja filmu, która trafiła do kin, została bardzo dobrze przyjęta przez amerykańską prasę. „New York Times” podkreślał sprawną reżyserię Alana Smithee’ego, z kolei legendarny krytyk filmowy Roger Ebert uznał “Śmierć rewolwerowca” za niezwykły western i zachwalał sposób, w jaki historia o starzejącym się szeryfie została opowiedziana.
Po błyskotliwym debiucie sprawy zaczęły się mieć gorzej. Na konto Smithee’ego zaczęły przybywać produkcje pozostające ewidentnie w nurcie filmów klasy B, jak np. „Szwy” – szmirowata komedia o studentach medycyny.
Wśród dzieł sygnowanych nazwiskiem Smithee znalazł się 190-minutowa telewizyjna wersja „Diuny”, adaptacja bestsellerowej powieści s-f Franka Herberta pod tym samym tytułem. David Lynch wycofał swoje nazwisko z tej produkcji i poprzestał na umieszczeniu swoich personaliów tylko w okrojonej wersji tego obrazu, który trafił do kin.
Superprodukcja o zawrotnym jak na tamte czasy budżecie (40 mln dolarów) okazała się finansową klapą, przeważały negatywne recenzje krytyków. Film Lyncha został doceniony dopiero po latach, a nawet z biegiem czasu zyskał on grono wiernych zwolenników, którzy docenili porywającą, wizualną stronę tego dzieła. Sam David Lynch nadal dystansuje się od tej produkcji, uznając „Diunę” za obraz, który w jego karierze był w najmniejszym stopniu „jego filmem”.
Demaskatorski film o filmie
Sam proces wycofania nazwiska reżysera z czołówki filmu i zastąpienia go pseudonimem nie był procesem łatwym i nie przebiegał automatycznie. Każdy taki przypadek musiał był zaaprobowany przez DGA. Aby uzyskać taką zgodę należało wykazać, że reżyser został pozbawiony wpływu na ostateczny kształt filmu (najczęściej na etapie montażu), a narzucone zmiany zniekształciły jego reżyserską wizję. Obowiązywała przy tym pełna dyskrecja.
Po wysypie filmów sygnowanych nazwiskiem Smithee w latach 80., następna dekada przyniosła kolejne produkcje tego niewybrednego twórcy. Oprócz horrorów Smithee reżyserował dramaty obyczajowe („Kiedy sprawiedliwość śpi”), produkcje kina familijnego („Zew krwi”) oraz niektóre odcinki seriali telewizyjnych.
Kariera Alana Smithee załamała się za sprawą Joe Eszterhasa, scenarzysty kultowych pozycji lat 90. – erotycznych thrillerów „Nagi instynkt” i „Sliver”. W drugiej połowie lat 90. Eszterhas napisał scenariusz „Spalić Hollywood” będący satyrą na hollywoodzki system kręcenia filmów. Fabuła komedii opowiadała o reżyserze filmowym, który po zrobieniu kiepskiego filmu chce wycofać swoje nazwisko z czołówki, lecz okazuje się to niemożliwe, bo sam nazywa się nomen omen Alan Smithee. Sam reżyser tego filmu, Arthur Hiller, na wskutek konfliktu z producentami i scenarzystą filmu odstąpił od firmowania tej produkcji, na co otrzymał aprobatę DGA. Ostatecznie w czołówce komedii „Spalić Hollywood” pod nazwiskiem reżysera pojawił się nie kto inny jak… Alan Smithee.
Gra pozorów – ciąg dalszy
W obliczu zamieszania, jakie spowodowała komedia “Spalić Hollywood” ujawniając kinomanom skrywany przez blisko 30 lat przez branżę filmową sekret, DGA zmieniła swoją dotychczasową praktykę i zaprzestała używać tylko i wyłącznie tego jednego pseudonimu. Kolejny przypadek niezadowolonego reżysera z efektu końcowego, Waltera Hilla, który nie chciał podpisać się pod widowiskowym filmem s-f “Supernova”, doprowadził do powołania nowej fikcyjnej postaci. Tym razem nazywała się ona Thomas Lee.
Wbrew przewidywaniom o kresie kariery pierwszego fikcyjnego reżysera, postać Alana Smithee funkcjonuje nadal, tyle że zdecydowanie z dala od głównego nurtu, w produkcjach pozbawionych znanych nazwisk. W ubiegłej dekadzie przypisywano mu autorstwo między innymi komedii „Fugitives Run” czy horroru “Neowolf”. Gra pozorów toczy się dalej…
Tekst pierwotnie opublikowany w serwisie Stopklatka.pl (2015)